Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nie wiem, nie znam się, ale cieszy mnie to, że ojczulek będzie miał przyjemność, że do dawnego trybu życia powraca. Tak dawno koledzy nie odwiedzali ojczulka, tak dawno ojczulek nie rozweselił się... a mnie to niezmiernie przykro.
Pan Gorgoniusz spojrzał córce w oczy i zapytał:
— Panna to szczerze mówi?
— Czyż ojciec wątpi?
— Więc jednak panna starego ojca kocha?
— Ach, Boże! kogoż mam prócz ojca na świecie?...
— No, to niech panna wie o tem, że od panny tylko zależy, żeby ojciec jej był zupełnie szczęśliwy, i jeżeli panna zechce, to będzie skakał z radości, jak dziesięcioletni chłopiec.
— Ależ...
— Tak, tak. Na teraz dość. Wiesz panna doskonale o co chodzi. Sapienti sat. Rozumiesz panna po łacinie?
— Nie.
— To znaczy: Mądrej głowie dość dwie słowie. Niech panna dobrze się nad tem zastanowi...
Przyjaciele regenta stawili się na wezwanie. Punktualnie o oznaczonej godzinie przywiózł ich z miasta Mateusz. Gorąco było tego dnia wielkie, cieniste aleje ogrodu nęciły przyjemnym chłodem i świeżością; to też regent zaraz na wstępie zaproponował, aby uciec przed słońcem i ukryć się przed niem do samego zachodu. Stolik do kart