Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pysznie, jaśnieje zdrowiem i urodą, jak kwiat najpiękniejszy.
Wszystko to zawdzięczać można willi.
Tu wygrzała się dziewczynka na słońcu, stała się jędrną po kąpielach w rzeczułce, tuż za ogrodem płynącej, tu rozwinęła muskuły, biegając po trawie, kopiąc ziemię w ogródku.
Ojciec nie puszczał jej do miasta, dopóki była mała, gdy zaś nadszedł czas edukacyi, jeździła na pensyę, ale tylko na pensyę, o wpół do dziewiątej z domu, a o wpół do czwartej z powrotem.
Sam ojciec przywoził ją i odwoził, w lesie powozikiem, zimową porą sankami. Nieraz wiatr dziewczynę po buziakach wycałował, tak, że zarumieniła się, jak jabłko, nieraz ją i deszcz zmoczył, śnieg osypał — ale zahartowała się od tego, nie kaszle, nie zna co zaziębienie, nie potrzebuje żadnych lekarstw.
Dziewczyna jak orzech, jest ona też dumą i jedyną pociechą ojca.
Pan Gorgoniusz ożenił się w dość późnym wieku, z żoną żył zaledwie lat kilka: wątła kobiecina umarła, pozostawiwszy mu Wandzię.
Trzecia osoba w willi — to ciotka Malwina, siostra właściciela, zastępująca matkę jego córce, stara panna, trochę gderliwa, ale ze złotem sercem istota.
Chociaż pan Zamroziński urzędowanie opuścił, ale w mieście bywa codzień; zerwać dawne stosunki — to byłaby ofiara przechodząca jego siły.