Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chałem tego w milczeniu, nie przerywając ani jednem słowem; panna ośmielona mojem zachowaniem się, perorowała coraz wymowniej.
— Proszę... i na co jej to wszystko?...
— Uważaj-że dalej, kochany Kalasanty. Gdy już skończyła, starałam się możliwie najłagodniej wytłómaczyć jej, że kobieta ma daleko szczytniejsze powołanie; że jeżeli będzie dobrą żoną i dobrą matką, to już tem samem przyniesie i rodzeństwu wielki pożytek.
— Zapewne zaprzeczyła temu.
— Bynajmniej, przyznała mi słuszność. Mówi, że nie zarzeka się wyjścia za mąż, ale wpierw chce mieć swoje stanowisko, chce, żeby ją kto poznał jako samodzielną pracownicę, a pokochał nie dla majątku, lecz dla niej samej, dla przymiotów — w takim razie za mąż wyjdzie... Otóż masz obraz dokładny mego zmartwienia — i jako przyjaciel, jeżeli możesz, radź...
Pan Kalasanty zamyślił się i na razie nie dał odpowiedzi. Wzdychał i patrzał w sufit, jakby tam szukał natchnienia. Po kilku minutach dopiero rzekł z powagą:
— Czytałem ja niegdyś w jakiejś gazecie, że wady dzieci wynikają po większej części z winy rodziców, że są one nieuniknionem następstwem złego wychowania.
— Jak to złego wychowania? Czy moja córka jest źle wychowana? Kalasanty, zastanów się, co mówisz?