. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
dziwszy aksamitną czapkę na tył głowy, z wielką powagą udał się do dworu.
Słońce zaszło już, ale pozostawiło jeszcze na niebie, jako miłe po sobie wspomnienie, odblaski złote, zapowiadające na jutro dzień pogodny.
Gdy wiatr ku nim drobną, białą chmurkę napędził, ta wnet nabierała barwy różowéj, to złotawéj znowuż, dopóki nie zniknęła ludziom z przed oczu... Nad lasem te odblaski jaśniały niby aureola świetlana i probowały się przebić przez ciemne gałęzie sosen, gdzie już mrok nocny nieznacznie wkradać się zaczynał...
Na plebanii pulka była skończona.
Wesoły gość, któremu poduchowny miodek dodał jeszcze humoru, proponował drugą, co jednak nie mogło przyjść do skutku, gdyż przyjechał chłop z wioski sąsiedniéj i księdza do umierającéj kobiety wzywał...
Wobec takiego wypadku, gość już nalegać nie śmiał, chociaż w duchu miał niejaką urazę do baby, że w takiéj a nie innéj chwili, żegnała się z tym światem...
— No, Bóg z nią — rzekł — niech wyzdrowieje, życzę jéj szczerze... tylko muszę powiedziéć, że wcale nie apropos umierać wtedy, kiedy mnie karta idzie jak na obstalunek... Jedź, księże dobrodzieju, jedź, a na drugi raz my powetujem ten interes. Trzy pułki zagramy! Dwie tak sobie, a jedna będzie się rachować jako „niedoimka” za dzisiejszy dzień.
Ksiądz pojechał, „przeciętny” z gościem swoim powrócili do dworu... Wnet podano herbatę, nie w pokoju jak zwykle, lecz na werendzie w ogrodzie.
Wieczór był cichy, pogodny, świece płonęły spokojnie w oszklonych lichtarzach, drobne muszki i komary unosiły się w powietrzu ku światłu, zapach kwiatów dolatywał z ogrodu.
Gość był w wyśmienitym humorze, mówił, że tu wszystko piękne, a życie nieco milsze, niż w Samarkandzie naprzykład.