. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
razy całuję i przepraszam, że tak krótko piszę, ale muszę przerwać, gdyż właśnie wywiesiłam kartę i lada chwila przyjdą mieszkanie oglądać, zawsze życzliwa i przywiązana kuzynka, Katarzyna X.”
— Uf! odetchnął „przeciętny” po przeczytaniu roznoszącego woń piżma liściku. Ona krótko pisze! w takim razie ciekawy jestem bardzo na czém ona pisuje długie listy? Chyba na skórze wołowéj, albo na ścianie swego domu... Ach! — dodał, biorąc się rękami za głowę — i ta także! Procent z dołu, procent z góry, może jeszcze ze wszystkich czterech boków, ze środka i z pod spodu!? Zkąd wezmę? zkąd ja wezmę?
— „Będzie, jakoś będzie...” szumi las z oddalenia... Przeciętny rzuca okiem w tamtą stronę i zdaje mu się, że pomiędzy drzewami, wśród sosen i dębów, leży w zieloną szatę ustrojona, promienna, uśmiechnięta nadzieja.... Ba! cóż z tego, kiedy na téj nadziei chłopskie krowy się pasą, od wiosny aż po jesień późną, póki śniegi nie spadną... No — ale przecież można się układać, targować, choćby ofiarę jakąś ponieść... niech no tylko co pilniejszego z głowy zejdzie, niechno gość odjedzie zaspokojony, wójt, adwokat, pani Katarzyna... Ale tu jeszcze jakiś list... Któż u dyabła? Zdaje się, że dziś odbywa się tu kongres wierzycieli, bo to w modzie, ach tak, teraz kongresa w wielkiéj modzie... Zobaczmy... list z firmą... piękna firma, niema co mówić, drukowana: „Beer Meir Figiel, Gutsbesitzer, per Lissobick, in Schtschigli...”
— Ach to ten! Poczciwy Berek! kupił na licytacyi folwark Szczygły — i teraz na takim pięknym papierze listy pisuje... Juźcić pan, pan całą gębą, krociowy i na mojéj hypotece ma sumę, ale czegóż chce? Procent zapłaciłem za cały rok z góry.
„Kochany Sąszedzie dobrodzieju! bardzo proszę, żeby kochany sąszad sobie na mnie nie obraził, że ja byłem mocno przyczysznięty i muszałem tę sumę trzy