Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
298
KLEMENS JUNOSZA
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zdaje się, że ten sam temat zajmował nieustannie i całą, przeważnie żydowską ludność mieściny.
Sześć razy do roku bywały tu jarmarki, których całe miasteczko oczekiwało z upragnieniem.
Sześć razy do roku otwierał się tu pożądany zbyt na liche czapki, chłopskie buty, łatane kożuchy i tym podobną niewykwintną garderobę. Przed każdym jarmarkiem wrzało życie i ruch. Żydówki nagwałt piekły obwarzanki, pierniki, makagigi i tym podobne przysmaki, żydzi zaś sprowadzali lichy towar i fabrykowali piwo, wódkę i wszelkie inne trunki, żeby były smaczne i parzyły chłopskie gęby jak się należy — jak ogień...
Jak się to tam robiło, rzecz nie moja, dość, że w wigilię jarmarku wszystko było gotowe. Radość jaśniała na każdém obliczu, a nawet przeraźliwe kwiki nieczystych stworzeń, na targowicę pędzonych, zdawały się napełniać rozkoszą serca téj wygłodniałéj, wiecznie grosza spragnionéj rzeszy kupczącéj...
Gdy już zmrok zapadał, fury się rozjechały i ostatniego pijaka wywleczono z szynku, mieścina zapadała znowuż w sen letargiczny, jak przedtém.
Kramarze drzémali w swych kletkach, żydówki, rozsiadłszy się na progach domostw, robiły pończochy... a uczeni ludzie kiwali się nad księgami od rana do nocy... Chyba że ktoś obcy przejeżdżał przez mieścinę — wtenczas budzono się z apatyi i cała populacya, zbierając się gromadnie, szła oglądać bryczkę lub powóz dopytywać podróżnego, albo stangreta: kto? dokąd? na co? i jaki ma interes?
Kury i kozy przychodziły zbierać resztki obroku, a jeden i drugi uczony, porzuciwszy księgi, chętnie zamieniał się w faktora, żeby kilka groszy zarobić.
Na samym środku rynku stał budynek stary, czerwony, odrapany, imponujący rozmiarami swemi drobnym drewnianym chałupkom. Była to duża austerya ze sklepikiem, izbą szynkwasową, brudnym „numerem”