Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




B

Był pogodny ranek jesienny. Na trawie poczerniałéj, w rowach przydrożnych, na ciemno zielonéj runi oziminy znać było mróz biały: słońce zarumieniło już wschód zapowiadając dzień jasny i pogodny, jeden z tych pięknych dni, jakiemi nas czasem spóźniona jesień obdarza.
Na drodze panował ruch niezwykły. Na furach i pieszo dążyli chłopi ku miasteczku, niektórzy prowadzili krowy lub woły; owdzie kobieta szamotała się z „gadziną,” szarpiąc ją umocowanym u tylnéj nogi postronkiem, tam znów jakaś jejmość z waszecia dumnie spoglądała z wysokości rozklekotanéj bryczki, owdzie przemykał na biedce żydek zaaferowany, okładając biczem wychudzoną szkapinę.
Wszyscy dążyli do jednego celu — a wszystkim było pilno, każdy się śpieszył.
Bo téż to i dzień niezwyczajny. Wtorek po świętym Marcinie, wielki jarmark w Okpiszewie, sławny na całą okolicę. Na ten dzień ściągali do Okpiszewa z sąsiednich a nawet z bardziéj odległych miasteczek czapnicy, szewcy, bednarze, blacharze, handlarze sukman i kożuchów. Rozbijali oni swoje kramy i namioty na ryn-