Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
„GDY KONWALIE ZAKWITNĄ”
243
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

mi niczego, troskliwie rozwijali mój umysł, uczyli mnie, wozili po najpiękniejszych krajach, pokazywali wszystko, co może być godném widzenia. Ja nie jestem niewdzięczna, ja ich serdecznie kocham, jabym życie za nich oddała.
A jednak nieraz krwawię im serce moim smutkiem. — Dlaczego? dlaczego, pytam nieraz sama siebie i odpowiedzi znaléźć nie mogę. Zresztą czyż to ja jedna smutna jestem?... Kiedyśmy raz byli na majówce w lesie, widziałam mnóstwo drobnych ptasząt śpiewających wesoło... jedna tylko jakaś szara ptaszyna, usiadła na zeschłéj gałęzi dębu i śpiewała bardzo smutnie... Dlaczego? któż to odgadnąć może?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W kilka miesięcy późniéj, drobna, biała rączka znowuż posuwała się po papierze:
„Gdzieżeście smutki moje, gdzieżeście? A pierzchnęłyście daleko jak czarne kruki spłoszone, jak nietoperze brzydkie... zniknęłyście, niema was!
Śni mi się czasem owa przepaść czarna, śniła mi się wczoraj nawet, ale jakże inaczéj! Już nie pokrwawiłam sobie ręki o ciernie, nie staczałam się z martwym głazem, bo oto gdy się przepaść rozwarła przedemną, pochwyciły mnie wpół dwie ręce silne i krzepkie i zaniosły napowrót na aksamitne łąki, do gajów różanych. Szłam z nim razem uśmiechnięta, wesoła, szczęśliwa — przyświecało nam słońce, śpiewały ptaszki i zagłuszały głos téj szaréj, malutkiéj, która zawsze śpiewa żałośnie.
I ja teraz śpiewam i ja się śmieję. Życie nowe, nieznane, otwiera się przedemną w rozkosznéj, czarującéj perspektywie. Ja kocham, kocham duszą całą i jestem kochana jak nikt na ziemi. Jakie on ma oczy wymowne, jakie myśli szlachetne, kiedy mówi co to ożywia się, zapala, a ja słucham słów jego jak najpiękniejszéj melodyi... Ja kocham go, tak, kocham! On dla