. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
nas nieprzewidziana przeszkoda; prom zepsuł się, przejechać nie sposób, do najbliższego mostu sześć mil z okładem, a tu licytacya naznaczona na jutro.
Ja byłem bardzo kontent z takiego obrotu rzeczy, — sądziłem że uda mi się zwłokę uzyskać — ale Fajn nie dał za wygraną.
Najął łódkę i przedostaliśmy się na drugą stronę rzeki, w nadziei, że wynajmiemy konie w poblizkiéj wiosce i dostaniemy się do Wierzbówki. Konie Fajna zostały na brzegu, pod opieką Judki, dzierżawcy przewozu.
Wysiedliśmy na ląd, przewoźnik odpłynął — a my udaliśmy się pieszo do Kalinowa, gdzie można było wynająć konie u chłopów.
Droga wypadała nam przez duży i gęsty las. Fajn, sapiąc, szedł z trudnością i niósł moją tekę z papierami — ja zaś dźwigałem strzelbę, bez któréj nigdy się w drogę nie puszczam. Od dzieciństwa mam słabość do myśliwstwa.
Uszliśmy może wiorstę drogi, gdy noc zapadła, prześliczna letnia noc — pogodna. Niebo usiane gwiazdami, w lesie cisza, zapach, gałązki łagodnie szemrały.
— Oj, panie kimorniku! — rzekł zasapany Fajn — panie kimorniku, czekaj pan, jedno słowo...
— Co pan chcesz? — spytałem niechętnie.
— Panie kimorniku, powiédz pan, czy od wielgie chodzenie może sze zrobić feler na wątrobe?
— Nie chcę pana straszyć...
— Jakto nastraszyć? czém pan mnie może straszyć?
— Tak, ale widzisz pan, znałem jedną kupcowę, bardzo wspaniałą damę, dobréj tuszy i... z felerem: Otóż poszła ona raz za miasto na spacer, dość nawet daleko; zaskoczyła ją burza, więc biegła prędko do domu, zadyszała się... zmęczyła.
— Nu i co z tego buło?