nieśli ją do grobu. Za nimi postępował nieliczny już orszak najwierniejszych przyjaciół, którzy postanowili wytrwać do końca.
Nie łatwe to było zadanie iść po ślizkiej, gliniastej dróżce, daleko, aż pod sam parkan cmentarny, nie łatwo — tem bardziej, że deszcz wzmagał się, chłód stawał się jeszcze bardziej dokuczliwy, a wiatr wiejący od pola wciskał wilgoć w oczy, w usta, napełniał nią gardło i płuca. Prawie wszyscy doznawali dreszczów, a każdy, może jedynie z wyjątkiem wdowy, jedno miał tylko życzenie: złożyć nieboszczyka jak najprędzej do grobu, zasypać go ziemią; niech raz już spocznie na wieki i nie każe ludziom męczyć się na taką szarugę szkaradną. Zanim doszli do grobu, mrok się zrobił, a kiedy umilkły ostatnie echa pogrzebowej pieśni, kiedy grabarze szybko usypywali mogiłę, a wdowa z wybuchami głośnego płaczu — żegnała swego dozgonnego towarzysza na zawsze, zaczęło się ściemniać na dobre. Noc jesienna, wczesna, a długa, obejmowała w swoje posiadanie cmentarz, otulała w cienie kosztowne pomniki i ubogie krzyże drewniane, a kto znajdował się na Powązkach, uciekał, aby się wyrwać jak najrychlej z tego miejsca żałoby i smutku...
— Niechże już pani idzie, niechże pani idzie, — szeptały towarzyszki do ucha stra-
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/30
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —