Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

Koniecznie z dobrą; bo dlaczegóż miałaby być złą. Ojciec, człowiek wymowny, dyplomata, sam o sobie mówi, że zjadłby Bismarka, znajdzie więc zapewne dość argumentów do skłonienia pięknej kobiety. A zdaje się przytem, że i ta piękna kobieta nie będzie stawiała zbyt zaciętego oporu. Nieraz oczy jej miały taki wyraz...
Pobiegł w stronę Nowego Miasta, zatrzymał się o kilka domów i patrzył.
Niedługo czekał.
Przed dom zajechała parokonna dorożka, wkrótce stróż wyniósł trzy ogromne walizy, pomógł dorożkarzowi umieścić je na koźle, a niebawem ukazała się młoda wdowa, w towarzystwie pani Kowalskiej; obie ubrane jak do podróży i wsiadły do dorożki. Tuż za niemi ukazał się pan Antoni, kłaniał się uprzejmie i jak się zdawało, życzył im szczęśliwej podróży.
Młody człowiek zaciekawiony, a poniekąd zaniepokojony tym wyjazdem, którego plan zapewne musiał powstać nagle, gdyż ani słowem o nim nie wspominano, chciał pobiedz ku paniom, zapytać, dokąd się udają i na jak długo — spostrzegł się jednak, że w takiej chwili, wobec celu, w jakim przybył ojciec, pokazywać mu się nie wypada...
Dorożkarz zaciął konie, koła potoczyły się