Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

na własną rękę, a że jest uparty jak kozioł; więc...
— Nie, kochana ciociu, ja również jestem uparta i...
— I jak przyjdzie, uśmiechniesz się uprzejmie i zaprosisz na herbatę.
— Stanowczo nie! Przyjmę go tak ozięble, że zrozumie, iż nie ma po co przychodzić. Dość już mam tego!
— No, no, gdybym cię nie znała, mogłabym uwierzyć, że istotnie tak uczynisz.
— Ach, ciociu, czyż jestem taką niezaradną gąską?
— Tego nie mówię, lecz twoja wrodzona uprzejmość i łagodność nie pozwoli ci zdobyć się na krok stanowczy...
— Daję cioci słowo, że się zdobędę na energię...
— Słowo?!
— Ależ nie jedno... dziesięć, jeżeli ciocia chce. Wezmę się tak ostro do rzeczy...
— Prześlicznie, doskonale... Pozwól-że, kochanie, że cię uściskam...
— Za co?
— Spadł mi kamień z serca, moja duszko, ja się o ciebie już bałam; tak, bałam się, że wpadniesz w szpony tego spekulanta i zginiesz... Bo zginęłabyś niezawodnie, moja kochana, zmarnowałabyś młodość, majątek, szczęście, całą swoją przyszłość...