Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wóz, ale wóz mocny, uprząż jakby żelazna. Więc po niefortunnym oporze, napręża muskuły, pochyla głowę i... idzie.
I człowiek ciągnie także, aż mu pot czoło zalewa.
Żydzi mówili, że panu Janowi zaczyna być ciasno, bardzo ciasno. Trudno o lepszą definicyę. Człowiek ten nie miał ani godziny dla siebie; nie znał, co chwila wytchnienia, lub radości. Ci, do których woza był zaprzęgnięty, wiedzieli, że może ciągnąć, że ma ogień i siłę, więc ciężary coraz większe kładli, nie folgując, pragnąc tę siłę aż do ostatka wyzyskać... Od rana, od świtu raczej, aż do nocy, on o nich tylko myślał, całą energię swoją, pracę, inteligencyę im poświęcał — a kiedy przyszła noc owa, noc upragniona, pożądana, która wyrobnikom najbiedniejszym przynosi spoczynek — on słodyczy tego spoczynku nie zaznał... myślał o nich — a te myśli sen z powiek płoszyły, odpędzały daleko... Było mu ciasno istotnie, bo nie miał chwili wolnej; czuł, że go jakiś niewidzialny łańcuch, jakaś ściana coraz bardziej opasuje, otacza, że po za nią już nic nie widać — nic, nic! Zrobi się coś, wypracuje, wykuje, to będzie dla tego, dla tamtego, owego, a dla siebie, a dla swoich?