Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za trumną niewielki orszak postępował. Pan Jan prowadził żonę, panna Gracya wiodła starsze dzieci, dalej grono bliższych sąsiadów, służba ze Stawisk i chłopi. Dzwony jęczały żałobnie, wietrzyk daleko roznosił ich brzmienie. Po nabożeństwie złożono trumnę na cmentarzu, w podziemiach kapliczki, która za grób rodzinie od wielu już pokoleń służyła. Ksiądz staruszek przemówił rzewnie, w wielu oczach pokazały się łzy, z niejednej piersi uleciało westchnienie.
W gronie przyjaciół, którzy przyszli oddać ostatnią przysługę nieboszczce, brakowało doktora. Nie mieszkał już w tej okolicy, przeniósł się do Warszawy, a choć na wyjezdnem obiecywał, że dawnych znajomych odwiedzi, jednak przyrzeczenia dotrzymać nie mógł, czy nie chciał i od roku go już w tych stronach nie widziano. Czasem pisywał do pana Jana, ale bardzo rzadko. Pani Malwina także wyjechała. Giez trzymał dzierżawca. Jegomość ten miał swoje locum na folwarku, a szalecik szwajcarski był niezamieszkany; pilnował go stary lokaj gracyalista, razem ze swoją żoną... Sprzątał w pokojach, zimą w piecach palił, latem okna otwierał.