Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kobiet, one ciebie bardziej potrzebują niż ja...
Doktór zatrzymał się jeszcze.
— Słuchaj no, panie Janie — rzekł, biorąc go za rękę, — spodziewam się, że o życzliwości mojej nie wątpisz. W czem ci będę mógł być użyteczny, mów szczerze. Jestem do twojej dyspozycyi; a i to jeszcze dodam, że ona poleciła mi wyrozumieć, czy będzie mogła przyjść wam w jaki sposób z pomocą.
— Jaka ona? — zapytał pan Jan.
— No, wiesz... przecież wracam ztamtąd, od niej. To złote serce, to anioł; jak cię poważam, panie Janie, anioł...
— Mój drogi przyjacielu — odrzekł pan Jan, — wiem, żeś człowiek zacny, w przyjaźń twoją wierzę, ale teraz, w tej chwili, czegóż od ciebie mogę żądać? Niech się opamiętam trochę, niech ochłonę — obecnie zajmuje mnie tylko jedna myśl: jakby zalać co prędzej tę kupę węgli i głowni opalonych i chociaż cokolwiek ztamtąd wydobyć? Idź do kobiet, pociesz je, pokrzep na duchu, ja tu muszę pozostać; a jutro, rozpatrzę się w położeniu, myśli zbiorę, to pomówimy... Idź do nich, proszę cię, twoja obecność uspokoi je cokolwiek...