Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wność robiła dodatnie wrażenie; dość było raz spojrzeć, aby rysy jej, a zwłaszcza oczy, na zawsze utkwiły w pamięci.
— Po śmierci męża, nie chcąc mieszkać sama, zaprosiła do siebie swoją siostrę, osobę już nie młodą, panią Martę Wolską, ta zastępowała jej matkę. Zaglądali do Gza sąsiedzi, a wśród nich i kilku młodych ludzi z widocznemi aspiracyami do ręki pani Malwiny, ale wdówka umiała tak jakoś manewrować, że nie dopuszczała do uświadczyn. Mówiła też nieraz, że jest jej dobrze, że lubi swobodę i wychodzić za mąż nie ma zamiaru. I doktór słyszał z ust jej takie zdania, ale się nie zrażał. Z początku bywał dość rzadko, co miesiąc, później co dwa tygodnie, co tydzień, wreszcie co trzy dni, jeżeli tylko znalazł czas wolny. Pani Malwina grywała w szachy, doktór udawał namiętego szachistę. Zachwycał się, gdy jego partnerka, zamyślona, opierała twarz na ręku i drobny jej paluszek wytłaczał na policzku dołek pełen wdzięku... lubił też patrzeć, gdy w niepewności, jaką figurę posunąć, wyciągała nad szachownicą białą rączkę i trzymała ją tak przez kilkanaście sekund w zawieszeniu nad konikiem, lub wieżą. Widok