Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

parady po chłopsku, jedno i to samo, aby błogosławieństwo Boże. Co pan Kąkolski tak pokaszluje? może według tego, że na słotę się ma.
— Ale gdzie tam. Gardła probuję, czy będę mógł śpiewać.
— Ola Boga! a czy to pan kiedy nie może! W trzeciej wsi słychać, jak pan Kąkolski głosu dobędzie. Nie pochlebiając, ale takiego organistego, jak pan, daleko szukać w świecie.
— Bajkiby to były, ale organy stare. Miechy łatam, jak mogę, dudom nie poradzę. Majstrów na to trzeba. Insza duda nie odpowiada, i rób, co chcesz! Dziś próbowałem tego marsza, co Łukasz wie.
— I co?
— A no piękny, ale parę tonów będzie brak.
— Zawżdy, ja myślę, że się ludzie poznają. Bywa człowiek bez ręki, może być i marsz bez tonu, a choćby i bez dwóch.
Kąkolski ręce rozstawił.
— Rady na to nie mam — rzekł. — Zagram, jak można, i myślę, że zagram pięknie.
— Spodziewać się — rzekł dziad — huku będzie dość.