Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaczną się kształcić; matka dziś już nad tem się zastanawia. Myśl jej wybiega w przyszłość, ową przyszłość różaną, która z po za cierni teraźniejszości tak ponętnie w wyobraźni naszej wygląda. Ileż to ziarnek trzeba nazbierać, ile trudów jeszcze podjąć, aby do tej przyszłości się zbliżyć?...
Zadumanie matki przerywa mała Zosia. Wbiega do pokoju, jak ptaszyna, ze szczebiotem; tuli się, pieszczot żąda.
— Mamo, mamo, czy to prawda?
— Co, kochanie.
— Czy to prawda, że mamy dziś pojechać na łąki wszyscy, wielkim wozem, i mama, i ja, i panna Gracya, i Józio.
— Któż ci to powiedział?
— Józio. Powiedział, że on będzie grabił, ale i ja chcę grabić. Będę grabiła kwiatki, prawda mamo, że na łące są kwiatki?
— Są, nawet bardzo dużo: czerwone, białe, niebieskie, żółte, małe i większe, i bardzo malutkie.
— To ja wszystkie zgrabię — a mamo! motylki na łące są?
— Są i motylki.
— Czy ładne?
— Bardzo ładne.