Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sama pani Wiktorya uprosiła radcę, aby zajął się sprawami blisko ją obchodzącemi.
Postanowiono założyć fabrykę w okolicy rodzinnnej pana Józefa, tuż obok majątku Leona. Założycielem i dyrektorem miał być pan Józef, grunt zakupiono, kapitały na budowę zebrano zbiorowemi siłami. Złożyły się na nie: posag pięknej Wikci, wkład pana Marcina, pana Eugeniusza i poważna suma prezesowej. Radca miał zostać nareszcie prawdziwym radcą, mianowicie: radcą prawnym nowopowstałej spółki. Tak mu się to podobało, że i sam z dość znacznym udziałem do przedsiębierstwa przystąpił. Mając dużo zajęcia, odżył i odmłodniał niejako, jeździ często z Warszawy do fabryki i znowóż z fabryki do Warszawy, załatwia interesa prawne, administruje, ugadza majstrów, czyni zakupy.
Wszyscy wspólnicy przyznają, że radca jest dzielny i energiczny, ale te pochwały nie wiele go obchodzą, dba on tylko o uznanie ze strony pani Wiktoryi, jest najszczęśliwszy gdy od niej usłyszy komplement, gdy ona mu powie.
— Brawo, radco!...
— Mogłaby pani dodać, choćby przez grzeczność, kochany panie radco, to daleko lepiej brzmi...
— A więc owszem: kochany panie radco...