pan Marcin, Eugeniusz i Leon; dwaj pierwsi doświadczeni i wypraktykowani, trzeci na początku zawodu będący, ale wyposażony w teoryę, bogaty śmiałością i energią. Częstokroć ścierają się ich zdania, młody się zapala, starsi chłodniej na rzeczy patrzą, ale zawsze z dyskusyi coś pożytecznego wynika.
Pani Felicya traci dawną ruchliwość i żwawość, coś jej dolega, tchu jej brak niekiedy. Wyjeżdżała na kilka miesięcy, by się leczyć, a w tej podróży towarzyszyła jej córka, piękna jak dawniej, może nawet piękniejsza, ale zawsze poważna, zamyślona i smutna. Za granicą, gdzie z matką u wód była, kilku młodych ludzi ubiegało się o jej względy, ale napróżno. Były partye nie do pogardzenia, bardzo dobre nawet, matka namawiała, prosiła, lecz słowa jej były daremne. Panna oświadczyła wyraźnie, że nie ma zamiaru za mąż wyjść i że w tem postanowieniu wytrwa.
Czy istotnie tak będzie, to pytanie. Pan Eugeniusz twierdzi, że postanowienie panieńskie podobne są do chmur letnich, które lada wietrzyk rozpędzić potrafi. Może ma słuszność, ale pani Felicyi to przypuszczenie nie pociesza bynajmniej; ona chciałaby widzieć swoją córkę szczęśliwą, zawsze uśmiechniętą, wesołą; pragnęłaby doczekać się wnuków przed śmiercią.
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/269
Wygląd
Ta strona została skorygowana.