Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pce lakierowanej, która świeci się jak gdyby ją kto oliwą wysmarował.
Jest elegancya i szyk i wygoda, ale nie to napełnia radością duszę Mośka, nie to go upaja. — Zapewne, dobrze jest jechać z wygodą, ale można i bez niej, można iść pieszo, bo w rezultacie na jedno to wyjdzie — ale jechać za interesami i z taką wygodą, jechać z poleceniem od człowieka tak zamożnego jak pan Marcin, do takiego pieniężnika jak Dawid Mucha, to rozkosz, o jakiej Mosiek nawet w snach najsłodszych nie marzył...
Komuś, co się nie zna, mogłoby się zdawać, że to nic, że to interes mały, bagatelny nawet, z przeproszeniem, głupi. Ktoś posyła kogoś do kogoś, aby mu oświadczyć, że pragnie go widzieć i powiedzieć mu coś. Tego rodzaju komis mógłby załatwić każdy człowiek, bez względu na stopień sprytu i pojętności, byle tylko posiadał mowę.
Sądząc powierzchownie, tak, ale w gruncie rzeczy jest zupełnie inaczej. Pan Marcin posyła, oczywiście nie przyjmie grzeczności za darmo — posyła do Dawida — Dawid też pozna się na rzeczy. Dawid pytać będzie: o co idzie? Mosiek tego nie wie, ale kto mu broni udawać, że wie? Da do zrozumienia, że jest wtajemniczony, że jego słowo może wywrzeć wpływ stanowczy, rzuci od niechcenia zdanie, że nietylko w Klonowicy jest tartak —