Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jechał; gdy się już znaleźli za rozwaloną bramą Józef rzekł do brata:
— Winszuję ci Leonie nabytku...
— Na seryo?
— Najzupełniej. Będziesz tu pracował, walczył, łamał się z trudnościami, będziesz żył... Zazdroszczę ci nawet, i gdybym był rolnikiem, ubiegałbym się o kupno tej pustyni, ale ja jeszcze nim będę, dodał ciszej.
— Jak to rozumiesz, synu? — zapytał pan Marcin.
— Zobaczy ojciec, niech-no się tylko dorobię, niech trochę funduszów złożę, za kilkanaście lat, może za dwadzieścia kilka, ja do roli powrócę, i przemysł na niej zaszczepię... To wszystko, co widzimy, musi inaczej wyglądać... Inaczej, ojcze, inaczej...





X.

W Woli, w górnym pokoju, który przez kilka tygodni zajmował, pan radca układał rzeczy w walizki. Czynił to powoli, z właściwą sobie systematycznością, ale ręce mu się przy tem trzęsły, zagryzał wargi i znać było, że jest niezwykle wzburzony.
Podociągał paski, pozamykał walizki na klucz,