Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

same uszy będzie... Eh nie, wielmożnym panom mam tłómaczyć, takim gospodarzom... Panowie widzą co jest... Granicę tylko pokażę i dość.
— Rzekę tu macie, zdaje się? — spytał Józef.
— O jest i porządna, woda w niej przez cały rok, a bystra... chłop ledwie dostoi pod prąd, wiosną wylew bywa duży na łąki, i to cała okrasa tej fortuny...
— Bystra rzeka — rzekł Józef do brata — to moje marzenie... Turbiny, młyny, fabryki, naturalny, a tani motor...
Gdy wrócili z objazdu, starowina z wyraźnym niepokojem zapytał:
— I cóż, moi panowie, cóż? Jakże podobało się...
— Wie pan dobrodziej sam — rzekł pan Marcin — że nie ma się czem zachwycać...
— Prawda, prawda, zapuszczone to, biedne, wyście do innych widoków przywykli... Nie dziw, że się nie podobało... Szczerze mówiąc, szkoda, myślałem, że kupicie...
— Owszem, kupimy bardzo chętnie, chciej pan tylko oznajmić jakie są warunki...
— W trzech słowach skończymy... Dobra wiara wzajemna; ja się nie drożę, a pana nie śmiałbym posądzać, że chcesz położenie starego niedołęgi wyzyskać...
— Cóż znowu!