Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nietylko że nie żartuję, ale namawiać będę ciocię, żeby kupiła majątek...
— I możeby mieszkała na wsi?
— A tak...
— Nawet w zimie, kiedy śnieg zasypie dom, aż do samego komina, kiedy wilki wyją pod oknami i pożerają ludzi, kiedy trzeba siedzieć jak w więzieniu...
— Helenka mówi, że zima na wsi nie jest bynajmniej straszna, że ma nawet swoje powaby i przyjemności...
— Kłaniam uniżenie. Średnia przyjemność być zagrzebanym w śniegu, lub pożartym przez dzikie zwierzęta... Ciekawy jestem jednak poznać przyczynę nagłej zmiany upodobań pani. Czyżby ten krótki pobyt na wsi...
— Nie wiem, panie.
— Zdaje mi się, panno Wiktoryo, że nie będę dalekim od prawdy, jeżeli powiem, że to nie wieś tak panią usposobiła, ale ktoś z jej mieszkańców; ktoś, kogo pani poznała niedawno, a jednak... Nie mam dość słów oburzenia...
— Na mnie? Cóż to znowu?...
— Nie na panią, bo dla niej mogę mieć tylko słowa uwielbienia, ale na niesprawiedliwość losu, na krzywdę, jaką on ludziom wyrządza...