Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wujaszek Abram przepchał się przez tłum, zastukał do okna i zawołał:
— Widzisz, Mojsie, ja ci mówiłem! Ładnego masz wspólnika. Ten Judka już pokazuje co umie... On chce grób kopać dla ciebie.
— Co? co? grób?
Fala sympatyi płynąca dotąd w stronę Judki, odwróciła się nagle ku Mośkowi, a opinia publiczna była niby rozkołysana szala, co balansuje na tę i na drugą stronę, chwieje się i nie może przyjść do równowagi. Wujaszek Abram we wzburzone fale opinii rzucił duży kamień wątpliwości tak, że ludzie poważni, mający zwyczaj badać każdą rzecz wszechstronnie, znaleźli się w kłopocie. Judka krzyczał wprawdzie coraz głośniej, ale i Abram nie milczał, owszem, narobił piekielnego hałasu i wyraził zdumienie, że ziemia nosi takich cyganów i oszustów.
Mosiek wytrzymał mężnie oblężenie i zaklął się na własną brodę, że nie opuści stancyi wpierw, aż się niepotrzebna ciekawość uspokoi...
Judka przestał hałasować, cofnął się i wkrótce odszedł, ażeby jednać sobie stronników, widzowie, ponieważ jedna ze stron wojujących opuściła plac boju, zrozumieli, że nastąpiło chwilowe zawieszenie broni, i że nie ma teraz na co patrzeć. Przed domem został tylko wujaszek Abram i dwaj kupcy