Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Myślałem — rzekł — że przez całe życie będziesz kapcan i biedak, a tymczasem widzę z pociechą, że i tobie zaświeciła lepsza gwiazda. Ja się z tego bardzo cieszę i życzę ci, żebyś miał jeszcze większą pomyślność.
— Dziękuję wam za to słowo, abyście je w dobrą godzinę wymówili, wujaszku.
— Dla czego nie? W każdym interesie najważniejsza i najtrudniejsza rzecz — to początek, a ty początek już masz; dalej pójdzie wszystko gładko, tylko trzeba pilnować, nie za wiele jeść i nie zanadto spać. Ja myślę, że nie trzeba ci mówić, jaką wartość mają pieniądze.
— Ja jestem na to duży znawca; nie chcę się chwalić, ale jestem i znawca i amator. Ja wam coś powiem, wujaszku, coś, o czem sam dowiedziałem się niedawno z własnej praktyki.
— Cóż takiego?
— Oto, że smak pieniędzy poznaje się dopiero wówczas, gdy się je posiada... One mają wielki smak...
— Nie powiedziałeś nic nowego, to już dawno wiadomo. Człowiek, który nigdy nie zakosztował mięsa gęsi, wie tylko tyle, że gęś jest to podobno bardzo znakomity ptaszek, wie ogólnie; bogacz zaś, który czasem jada gęsinę, ma o jej smaku pojęcie prawdziwe, jasne. Otóż ty jesteś w podobnem