Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcze przyniesie trochę, jedno z drugiem się złoży i będzie wymarzony sklep.
Mosiek idzie żwawo i rozmyśla nad tem, jak go urządzi, gdzie najmie lokal; czy w samym rynku, czy na głównej ulicy, czy może na ubocznej, gdzie nie ma wielkiego ruchu, ale nie ma też i konkurencyi. Nie zdecydował jeszcze ostatecznie, gdyż przedewszystkiem musi skończyć pierwszy interes, wywieźć resztę wiorów i gałęzi, a powtóre, ma ciągle sprzeczki z żoną.
Ta cicha zwykle i spokojna kobieta, obaczywszy u męża trochę pieniędzy, zaczęła zaraz pokazywać fanaberye. Najprzód zażądała, żeby jej Mosiek podarował dziesięć rubli, na różne drobne spekulacye, chciała mieć zysk dla siebie. Nie ma w tem nic złego, że kobieta dąży do emancypacyi, ale dlaczego wymaga tak znacznych kapitałów? Były gorące sprzeczki, a nawet i kłótnie, Mosiek bronił się, wreszcie po długim sporze uległ, tak jak każdy mąż w walce z żoną, kapitulował i przyparty do muru, dał półósma rubla. Też ładny grosz!
Prócz tego, pomiędzy małżonkami była pod pewnym względem zasadnicza różnica zdań; Mosiek miał przekonanie, że do jego temperamentu, charakteru i obecnej pozycyi majątkowej, najbardziej pasuje sklep, Mośkowa zaś utrzymywała, że nie ma lepszego i piękniejszego przedsiębiorstwa nad