Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wujek siedząc już na siodle, rzekł do siostry.
— Tylko wrócimy, zaraz ci powiem.
Wreszcie wyjechali za wrota.
Już pan Władysław miał otworzyć usta, aby rozpocząć badanie, gdy Czesio skrobnąwszy prętem bułanka, zawołał.
— Ścigajmy się wujku!..
I zniknął w tumanie kurzawy.
— Dzielny chłopak, pomyślał pan Kapitan, i spiąwszy wierzchówkę pomknął za swoim siostrzeńcem.
Wpadli jak szaleńcy do lasu.
— A co wujku, dobra kasztanka? zawsze na niej jeżdżę z chartami, jak ojca nie ma w domu, bo ten bułanek potyka się trochę i nie lubię na nim jeździć.
— Słuchajno Czesiu!
— Słucham wujka.
— Wróciłbyś się do szkół?
— Niech je tam licho....
— A cóż ty będziesz robił?
— Będę w domu siedział.
— Ale was dużo, a ojcu ciężko, trzebaby pomyśleć o swoim kawałku chleba.
Czesio zatrzymał konia.
— Czemże ty będziesz?
Czesio milczał.
— Może sobie obmyśliłeś jaki zawód... co, nie?
— Nie —
— A czemże byś chciał być?
— Eh! jaki wujek nudny! a ja chciałem wujkowi pokazać.... upatrzyłem tutaj w łozie dzika.
— Przemyślny chłopak, pomyślał pan Władysław.
— A poszedłbyś ty do fabryki?
— On już tutaj siedzi trzy dni, wieczorem wychodzi na kartofle... i znów wraca...
— Co niepodoba ci się fabryka?...
— Ale ja go codzień wypatruję jak wraca, i trzymam go tu dla wujka, jutro zrobimy na niego polowanie.
— Ale jakże z fabryką...
— O!-o-o — widzi wujek, tutaj jest świeżuteńki ślad — widać do dnia musiał wracać z kartofli.
Egzamen szedł trudno, wreszcie na ostateczne zapytanie wuja co do fabryki, Czesio kiwnął głową, poczem zaczął opowiadać o nowowynalezionych przez slebie żelazach, w które już cztery kuny złapał, a piątą z pewnością będzie miał dzisiejszej nocy.
Czesio mówił z zapałem i z techniczną znajomością rzeczy, pan Władysław unosił się w duchu nad pomysłami siostrzeńca.
Gawędząc w ten sposób, wracali powoli ku domowi.
Wujek dowiedział się o różnych trutkach, sidłach i wabikach, co go tak dobrze usposobiło, że przyjechawszy przed dom, zsiadając z konia, rzekł do oczekującej go siostry.
— To będzie znakomity przemysłowiec.
Los chłopca był zadecydowany stanowczo.

V.

Wznosiły się tumany kurzawy na szerokim lipami ocienionym gościńcu, opadały, znowu się wznosiły jak białawe i lekkie obłoki, turkotały landary, bryczki i żółte wózki węgierskie.
W znanej nam Wólce, pan Marek, uczciwie jak gospodarzowi przystoi gości w progu witał, całując panie i panny po rączkach, a szanownych sąsiadów w policzki. Gorący to wieczór był, więc się łysina poczciwego hreczkosieja więcej niż zwykle świeciła, a mantynowa chustka na szyi zawadzała mu widocznie,