Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochany Korkiewicz, ja w to uwierzyć nie mogę. Mów co chcesz, ale musiał być jeszcze jakiś motyw... interes.
— A no, przyznaję szczerze: był.
— Cóż takiego?
— Suma na Kocimbrodzie.
— Czy nie ta, o którą zapytywała listownie owa pani... jakże ją?... Federowa, Szulcowa...
— Z Zawolskich Millerowa, panie mecenasie. Tak jest.
— Aha, twoja żona jest Zawolska z domu.
— Tak, panie mecenasie.
— I cóż się z ową sumą stało?
— Nie istnieje od dawna. Spadła z hypoteki przed laty dwudziestu pięciu.
— Więc za czem kark kręciłeś?
— Za wiatrem, panie mecenasie, za fikcyą.
— I ty, stary wyga, taki doświadczony człowiek!
— Ale! stary wyga... tuby się dziesięciu jeszcze starszych złapało! Naprzód, o tę sumę dobijali się żydzi, a przecież oni mają nos. Nie mogli tylko znaleźć tego Kociegobrodu.
— A ty znalazłeś?