Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! niezawodnie... przecież powiedział. Zobaczysz, jak tu będzie inaczej. Będzie nowy fortepian, przyjdzie guwernantka, my zaczniemy się uczyć; tatuś dom każe odświeżyć, dać nowe podłogi, obicia, dach naprawić. Cudownie tu będzie... niech-no tylko tatuś z łotrem skończy!
— Oto — dodał młody człowiek — jest wszystko, co mi wiadomo o Kocimbrodzie.
— To niewiele — rzekł adwokat.
— Zawsze coś...
— Masz pan słuszność; jesteśmy już poinformowani, że gdzieś jest jakiś Kocibród, i że istnieje, czy też istniał, pewien łotr, z którym pański wujaszek obiecywał skończyć. No, chodźmy teraz na obiad, kochany panie Józefie; o tej godzinie u nas bywa zwykle, a ja jestem z zasady punktualny i nie lubię się spóźniać. Panie Korkiewicz — dodał, zwracając się do dependenta, — idź także na obiad.
— A o tym Kocimbrodzie, panie mecenasie?
— Ostatecznie cóż nas to obchodzi? Niema, to niema; odpisać list w tym sensie i basta...
— Możnaby jednak przewąchać...
— Ha, jeżeli masz chęć, to któż ci broni!?
— Spróbuję...