Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzi chodzili jakby po swoich własnych podwórzach... Właściciela owego folwarku, który się nazywał Sosnówka, czy Brzozówka, tytułowałem wujaszkiem, chociaż pokrewieństwo nasze z nim było dość dalekie... ale wypadało go przecież jakoś nazywać... Na imię miał Tomasz.
Korkiewicz, jak zwykle, oddał się bardzo gorliwie robocie, ale słuchał pilnie i nazwiska na karteczce notował...
— Owego wuja Tomasza — ciągnął dalej pan Józef — bałem się jak ognia...
— A to dlaczego?
— Wydawał mi się strasznym. Miał duże, wyraziste oczy, włosy najeżone, jak szczotka, i brodę siwiejącą. Brwi ciągle marszczył i rzadko kiedy się odzywał. Po całych dniach palił fajkę i chodził po stołowym pokoju, w którym ścieżkę na podłodze wydeptał... a gdy było gorąco i duszno, to wynosił się do ogrodu i tam dreptał znowuż po parę godzin z rzędu bez przerwy. Nieraz sądziłem, że dostanie zawrotu głowy i upadnie, ale nie... nic mu to jakoś nie szkodziło. Otóż przypomina mi się jedna okoliczność, rozmowa, którą wysłuchałem mimo-