Strona:Klemens Junosza - Stary leśnik.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XLVI.

Zdawało mi się, że mieczów tysiące,
Na tysiąc części głowę mi rozsiekły,
Że krwi strumienie czerwone, gorące,
Po rozpalonych oczach mi pociekły,
Że jakaś obca niewidzialna ręka,
Szarpie mi serce, które z bólu pęka.

XLVII.

Wpadłem do lasu tak jak dzikie zwierzę,
I nie płakałem, lecz jak ono wyłem;
Sądząc, że rozpacz życie mi odbierze,
Strapioną głową w pnie dębowe biłem,
Aż wreszcie padłem bezsilny, zemdlony,
Na wpół zastygłą, własną krwią zbroczony.

XLVIII.

Tam mnie znaleźli; do mej chaty wzięty,
Długim czas leżał utraciwszy czucie.
Ksiądz jakiś czytał rozdział z księgi świętej,
O łasce bożej mówił, o pokucie,
A jam mu słowa przerywał co chwilkę,
Mówiąc mu! księże, oddaj mi Marylkę.

XLIX.

Smutek nie wyszedł już z pod mojej strzechy,
(Snać był wpisany do mych losów karty),
Szedłem w las dumać, tam szukać pociechy,
Ulgi, lekarstwa, dla piersi rozdartej..
Dumać samotnie na łonie przyrody,
Tej wiecznie dobrej, świeżej, wiecznie młodej...

L.

Więc ukochałem to leśne ustronie,
Te stare drzewa milczące i smętne,
Nie raz gdy słońce w jeziorze utonie,
Wspominam tutaj chwile mi pamiętne,
Czas mej młodości, walk na obcej ziemi,
I drogie cienie co dążę za niemi.

LI.

Słuchaj — jam teraz serce złożył w lesie,
Ja umiem pojąć o czem liść szeleści,
Rozumiem słowa, które wiatr tu niesie,
I starych dębów poważne powieści,
Ja płaczę z niemi, gdy wspominam ludzi,
A one ze mną, gdy mój żal się budzi.