Strona:Klemens Junosza - Stara kamienica.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
STARA KAMIENICA.
OBRAZEK.
Przez
Klemensa Junoszę.


ROZDZIAŁ I.
Jest w nim mowa o starożytnej kamienicy, w której mieszka wcale nie starożytna osóbka.

Dziwni to byli ludzie, budowniczowie dawnych czasów. Wznosili oni gmachy wysokie a wązkie, spiczaste jak wieże, sklepione wewnątrz jak kościoły, a ponure niby więzienia.
Gdzież to porównać z dzisiejszemi domami pełnemi elegancyi i błyskotliwego szyku, z gankami wspartemi na ramionach karyatyd, z bohaterami (z gipsu), z oknami o jednej szybie lustrzanej!
Wprawdzie starodawne zabytki architektury stoją jeszcze mocno, a nowe z dziwną prędkością w gruzy się walą, ale takie już jest prawo natury, nad którem nie będziemy się zastanawiali w tej chwili, gdyż owa refleksya przeniosłaby nas łatwo na pole architektury społecznej, która dziś nie szczyci się podobno, ani trwałością fundamentów, ani dobrem wypalaniem cegieł.
Ściany słabe, a ciężki dach metalowy gniecie, oto cała mądrość...
Dom, o którym mamy mówić, podobny był do wielkiej czworogrannej wieży; zamykała go furta żelazna kowana, a przy furcie na łańcuchu wisiał młot, którym działało się pośrednio na nerwy słuchowe czcigodnego Piotra Panewki, dymissyonowanego podoficera, kawalera wielu zaszczytnych znaków honorowych i — stróża.
Kiedy interesant uderzył młotem w drzwi, głos z sieni pytał — kto tam? potem znowu ten sam głos dodawał — zara! i w kwadrans niespełna czterofuntowy klucz zgrzytał przeraźliwie w zamku, stare zawiasy jęczały, próg piszczał, a stróż kaszlał, przyczyniając się do ogólnej owych głosów harmonii.
Tak się działo przy każdem wejściu i wyjściu.
Schody były żelazne i ciemne. Zdawało się, że prowadziły do piekieł. Wielka latarnia zawieszona na sznurze rzucała skąpy snopek promieni, dodając jeszcze więcej grozy tej tajemniczej siedzibie.
Na dole był sklep, w którym, jak mówiła sama właścicielka, „siedział“ żyd Aron (bardzo porządny obywatel), utrzymujący handel skór, które sławetnym mistrzom kunsztu szewckiego, sprzedawał nawet na kredyt, za bardzo umiarkowanym procentem.
Na pierwszenm piętrze znajdowało się mieszkanie właścicielki domu, na drugiem spiżarnia właścicielki, a na strychu szatnia tejże właścicielki.
Lokatorów pani Dulska nie trzymała, gdyż ta „szarańcza“ jak mówiła, niszczy mieszkanie gorzej niż szczury, robi plotki i nie płaci komornego, a jak się jeszcze trafi, chowaj Boże, kawaler, to zapowietrzy całą posesyę fajką i siać będzie zgorszenie dokoła w sposób zatrważający.
Pusto też było w domu pod „niebieską gruszką“. trzeba i to wiedzieć albowiem że nade drzwiami owej kamienicy wisiała na żelaznym drągu, wielkich rozmiarów gruszka drewniana, niebieska, niewiadomo przez kogo i za co tu powieszona.
Pusto było i cicho w starym domu, niby w klasztorze o bardzo surowej regule — jeden tylko Panewka przy furcie reprezentował życie, i to nie z bardzo powabnej strony, bo albo śpiewał godzinki, albo też upiwszy się, bo do tego od dawien dawna miał słabość, klął na czem świat stoi i wszystkich szatanów z piekła wywoływał.
Imci pani Dulska była wdową po nieboszczyku Ignacym Dulskim, obywatelu miejskim i kapi-