Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będę dla ciebie dobrym, wiernym towarzyszem życia — bądź moją!
Zdaje się. Odrzucam podszepty samolubstwa, krytykuję się surowo. Nie jestem młodzik, to prawda, jestem w tak zwanej sile wieku. Co do powierzchowności, nie spostrzegam w sobie nic odrażającego; co do uczucia... doprawdy, nie kochałem jeszcze żadnej kobiety. Majątek mam spory, trzy Białki mógłbym kupić. Pytam się jeszcze sumienia: czy jestem pewny, że uczucia moje się nie zmienią, że będę zawsze jednakowy dla niej? Głos wewnętrzny powiada: tak. Nie jestem przecież wietrznikiem... Tak, tak, niech stryjenka tryumfuje!
Za trzy dni powracam do Warszawy po to, żeby za dwa tygodnie przyjechać znów do Białki i rozpocząć formalne konkury.
Mniejsza o żółtą bryczkę, trzęsącą jak półtora nieszczęścia, mniejsza o kasztana i polowanie z chartami; dla tych ślicznych, czarnych oczów niema poświęcenia, jakiegobym nie zrobił...
O moja Krysiu!
Wymówiłem to imię cicho, szeptem prawie, i przeląkłem się własnego głosu. Zdawało mi się, że ściany słyszą, że drzewa szumiące w ogrodzie powtarzają: moja Krysiu, moja Krysiu...
Co będzie, gdy ukażę się z nią w Warszawie, gdy otworzę dom, mój dom! przyjmować w nim będę — każdy mi pozazdrości takiej żony, takiego skarbu...
Każdy bez wyjątku!
Myślę o swojem szczęściu, a czas ubiega. Godzina za godziną, aż do rana. Promienie słoneczne