Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przed obiadem posłałam konnego, lecz dotąd jeszcze nie wrócił.
— O! niech ojczulek będzie spokojny — wtrąciła Joasia, śmiejąc się i spoglądając na siostrę, — przyjedzie niezawodnie pan Stanisław, przyjedzie, ja za to ręczę.
Zauważyłem, że gdy wspomniano o owym panu Stanisławie, twarz panny Krystyny pokryła się rumieńcem, a oczy zniknęły pod spuszczonemi powiekami i długiemi, jedwabistemi rzęsami.
Zdawało mi się przez chwilę, że doznaję uczucia przykrości i jakiegoś szczególnego niepokoju.
Z jakiej racyi? Cóż może mnie interesować jakiś pan Stanisław, którego nigdy w życiu nie widziałem, co mi wreszcie do rumieńców panny Krystyny? Polubiłem ją od pierwszego wejrzenia, uczułem dla niej, zarówno jak i dla jej siostrzyczki figlarki, pewien rodzaj życzliwości i sympatyi, ale więcej nic nad to. Obie są bardzo miłe, urodziwe dzieweczki, jakby wywołane z kart rodzinnej, swojskiej poezyi; jak jedna, tak i druga może się podobać, może wzbudzić nawet żywsze uczucie, ale chyba nie we mnie! Opancerzony jestem na takie pociski, a lata moich pierwszych zapalnych, młodzieńczych uniesień bezpowrotnie minęły.
Swoją drogą muszę przyznać, że panna Krystyna ma wyjątkowo piękne oczy...
Wyjeżdżamy. Pan Marcin uprzyjemnia mi podróż opowiadaniem o urodzajach tegorocznych i zbiorach. Słucham, kiwam głową, ale jeżeli mam