Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Adamie...
— Zapewne — odpowiedział młody człowiek, — nie mam może prawa wchodzenia w atrybucye pańskie, ale nie mogłem ścierpieć, żeby ktoś w przytomności tylu osób nazwał pannę Ewę Herodem!
— Co?... jak?... Pannę Ewę?... Niech mnie w kawałki posieką, jeżeli pannę Ewę miałem na myśli!
— A kogóż więc?
— Niby pan nie wiesz? Cóż to za komedya!?... Miałem na myśli wdowę, narzeczoną pańskiego ojca...
— Ojca mego?...
— No tak, przecież mówię nie po turecku, tylko po polsku...
— Mogę pana zapewnić, że mój ojciec ani myśli o małżeństwie.
— Wróble na dachu wiedzą, że jest inaczej.
— Jeszcze raz powtarzam, że ojcu memu ani się śni o małżeństwie.
— Ehe!
— Przepraszam cię, panie Adamie — rzekł gospodarz, — ale, proszę cię, zechciej mi wyjaśnić, jaki związek cała ta sprzeczka ma z Ewunią, w obronie której tak gorąco stajesz?
— Nie wiem, czy w tak licznem towarzystwie...
— Tatuniu! — wtrąciła błagalnym głosem Ewunia.
— Czy w licznem, czy nie w licznem towarzystwie, to wszystko jedno; proszę o wyjaśnienie;