Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc się nie dziwię, że nie rozumiesz tego, co ci mówię. Wytłómaczę się jaśniej. Niby nie są biedni, mają majątek, dość wygodne mieszkanie, ogród, konie do wyjazdu, a więc wszelkie pozory zamożności — ale z drugiej znów strony dochód z gospodarstwa niewielki; kosztowała ich edukacya dzieci, kilkakrotnie ponosili klęski, więc się też nie przelewa. Są bardzo szczęśliwi, jeżeli mogą koniec z końcem związać.
— W takim razie dlaczegóż siedzą na wsi, skoro im się to nie opłaca?
— A no, siedzą. Białka od niepamiętnych czasów pozostaje w rękach tej rodziny, więc trudno im się z nią rozstać...
Stryjenka przerwała i zamyśliła się czegoś. Milczeliśmy oboje.
— Wiesz co? — odezwała się po chwili — jestem bardzo szczęśliwa, że wchodzisz w stosunek z tym domem, a jeżeli moje zamiary się spełnią...
— To?
— No, nie trzeba łowić ryb przed niewodem. Pojedź i zwycięż, jak jakiś sławny wojownik starożytny.
— Jak Cezar, stryjenko; pojadę...