Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A niech go zjedzą; ja mu nie brat i nie swat, żyda mu nie kazałem zabijać. Ale com widział, tom widział i tom na sądzie przyświadczył: jako że Michał dużo się nad nim nie znęcał; jeno go raz po czapce kłonicą trącił i już po żydzie... trup od razu...
— Fe, dajcie pokój... po co wspominać!...
— Juści po to, żebyście wiedzieli, że dusza w człowieku siedzi nie mocniej, jak piórko w ptaszku. Lada co i już...
— Ot, też gadanie! Dusza niechrzczona, mocy żadnej w niej niema; siedzi ona w żydzie, jak gwóźdź w spróchniałej desce; dość palcem trącić, to wyleci.
— Ja was proszę — odezwał się Jankiel — nie gadajcie głupstwa; jesteście grubi ludzie, a na duszach tyle się znacie, co kura na pieprzu. Co wam do żydowskiej duszy? Czy ona mocna czy słaba, wy za to nie będziecie płacili ani jednego grosza. Mówicie że wolno wam gadać o czem chcecie, to prawda, ale jaki macie z tego pożytek? Mocno siedzi, słabo siedzi... niech siedzi jak chce! Wy patrzcie, żeby w waszych bronach mocno zęby siedziały, to jest gospodarski interes, a nie dusza...
Przekonał się Jankiel wszakże, że jego wymowa tym razem nie zdała się na nic — chłopi ani myśleli zmienić przedmiotu rozmowy. Jankiel oparł się plecami o beczkę i udawał śpiącego.
— Łońskiego roku — mówił Jan — nakazali nam za szarwark reparować groblę na Zamłyniu. Woda ją całkiem przerwała. Woziliśmy faszynę z lasu, jak zwyczajnie w drabinach, i dworscy fornale