Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szukasz mnie, dobry, kochany przyjacielu! Piszesz, że byłeś w „Propagandzie,“ aby się dowiedzieć, czy z pod szarego nieba naszego nie przybył jaki człowiek w celu kształcenia się na misyonarza do Afryki?
Nie szukaj na próżno, nie znajdziesz.
Jestem w kraju, wcale nie mam zamiaru wyjeżdżać.
Zapytujesz mnie, jak dalece postąpiłem w literaturze arabskiej? Czy umiem już na pamięć wszystkie utwory Firdusiego i Szeika el Sady? Czy czytanie w oryginale pełnych mądrości surat Alkoranu nie przynosi mi pociechy w strapieniach?
Cóż ci na to odpowiem? Żartujesz sobie ze mnie widocznie, przyjacielu, bawisz się moim kosztem; niech ci będzie na zdrowie! Może masz niejakie prawa do żartowania, gdyż wiele wrażeń, o których człowiek sądzi, że się w duszy jego wyryją na wieki... zaciera się z czasem, przemija, ustępuje drugim, nowym. Wygląda to na tłómaczenie, na usprawiedliwianie się z mojej strony, prawda?
Może i tak. Ostatecznie w klasztorze nie jestem, po arabsku nie umiem ani jednego wyrazu (aczkolwiek do biblioteki mojej przybyła pełna szafa dzieł uczonych oryentalistów), wyjeżdżać nie mam najmniejszego zamiaru, a natomiast ciebie proszę najusilniej, najgoręcej, abyś zrobił dla mnie to poświęcenie i przyjechał choćby na parę tygodni.
Przez dwa lata nie widzieliśmy się z sobą, przez rok cały nie napisałem do ciebie ani jednego wyrazu.