Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cham ich tem więcej, że chłopcy dobrzy i że nic im zarzucić nie mogę. Poszli za głosem swego przekonania.. Niechże idą, każda droga w życiu jest dobra, byle była uczciwa.. a że człowiek, taki oto jak ja, uważasz, ojciec, zadomowiony wieśniak, jest w położeniu kwoki, której kaczęta na wodę uciekły — to już trudno, taki jego los; może wzdychać z tego powodu, narzekać, jęczyć nawet, ale kacząt od wody nie zawróci.
— Cóż bo znów mój Stasiu, gdzież woda?..
— Jakto.. gdzie? Ja na lądzie, a oni...
— Któż ci zaręczy, czy twój chemik, po kilkoletniej pracy u ludzi, nabrawszy doświadczenia fachowego i praktycznej znajomości rzeczy — nie przyjdzie z powrotem na grunt ojcowski, aby na nim fabrykę założyć.. Kto zaręczy, czy twój lekarz, również kiedyś po latach, nie osiedli się w blizkości, lub nie zechce, wysłużywszy się bliźnim, na stare lata na własnym zagonie osiąść? Cży nie jest niepodobieństwem, że prawnik, dorobiwszy się grosza, zechce również to samo zrobić.. No, i wrócą twoje, jak je nazywasz kaczęta i rozweselą ci starość. Szlachcic z krzesła się zerwał i kolegę w objęcia pochwycił.
— Bodajbyś prorokiem był! bodaj się twoje słowa sprawdziły, a za tę odrobinkę otuchy, za ten promyk nadziei, coś mi do duszy wlał, nie wiem jak mam dziękować i czem zapłacić.