wiesz więc zapewne, że kochałam kogoś siłą duszy... zostawszy pańską żoną postaram się zapomniéć o przeszłości, ale nie żądaj pan abym mogła dać ci miłość. Będę żoną uczciwą, opiekunką dzieci pańskich, będę pana szanowała i ceniła tak jak dziś szanuję i cenię... ale oto wszystko co panu ofiarować mogę...
— To mi wystarczy, pani, nie żądam tego co niemożliwe.
— Jeżeli tak, to podajmy sobie ręce.
Właśnie w tej chwili weszła pani Janowa.
— Mamo — odezwała się panna Franciszka — pan Zarębski oświadczył się o moją rękę i... przyjęłam.
Pani Janowa ucałowała córkę i szepnęła.
— Bóg cię natchnął dobrą myślą, teraz już będę mogła umrzéć spokojna.
Tego dnia rozmowa przeciągnęła się bardzo długo. Dopóki był przyszły mąż panny Franciszki, mówiono o dzieciach, o gospodarstwie, o obowiązkach, jakie panna Franciszka do spełnienia miéć będzie.
Wychodząc narzeczony odezwał się w te słowa:
— Pewny jestem, że moja żona nieboszczka, którą bardzo i szczerze kochałem, patrząc na nas z innego świata, cieszyć się będzie z mego wyboru. Nie szukałem majątku, nie żenię się dla jakich osobistych względów. Pragnę tylko uczciwej opiekunki dla moich sierot kochanych i tę, jak sądzę, znalazłem.
Po odejściu Zarębskiego, pani Janowa ucałowała powtórnie córkę.
— No, kochana Franiu — rzekła — tym razem postąpiłaś bardzo rozumnie. Rozumniej niż myślałam.
— Proszę mamy...
— Wiem ja dobrze, wiem co mówię. Całe twoje nieszczęście, to owe fanaberye niepotrzebne, drożenie się, oczekiwanie na księcia udzielnego. Taki nie przyjdzie, trzeba brać co Bóg daje i nie grymasić.
— Mamo! wszakże zdecydowałam się prawie bez namysłu.
— Zapewne, teraz; ale przypomnij sobie co wyrabiałaś z Marcinkowskim, a w każdym razie była to przecież partya o całe niebo lepsza. Majątek, bogactwo, dostatki, wszystko przemawiało za nim.
— Niechże mama nie krzywdzi tem porównaniem uczciwego człowieka, zresztą do czego nas ta rozmowa doprowadzi? Tamto się już nie wróci, zajmijmy się lepiej tem co jest i co nas czeka.
Kiedy pani Janowa udała się na spoczynek, panna Franciszka uklękła przed obrazem i modliła się długo, bardzo długo. Prosiła zapewne o dodanie jej mocy w nowem życiu, mocy do spełnienia obowiązków i zapomnienia o najdroższych marzeniach przyszłości.
Nazajutrz wiedziano już w mieście o losie, jaki robi biedna panienka, boć ostatecznie pod wieloma względami małżeństwo to losem dla niej było. Znajomi przychodzili winszować, pani Kowalska rozpłakała się z wielkiego rozczulenia, ale wszystkie życzenia i powinszowania panna Franciszka przyjmowała obojętnie dosyć.
— Dziwna dziewczyna z niej — mówiła pani Kowalska do pani Janowej — dziwna doprawdy.
— Myślałam, że i tym razem drożyć się będzie.
— Ha, proszę pani, teraz co innego. Nauczona smutnem doświadczeniem widocznie nabrała
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/91
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.