Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ja go nie kocham, nie mam dla niego najmniejszej sympatyi... zresztą nie znam go prawie.
— To bagatelka, moja Franiu, najmniejsza rzecz. Nie znasz go, ale z czasem poznasz, nie kochasz dziś, pokochasz jutro.
— Przedewszystkiem niewiadomo, czy pan Marcinkowski o mnie myśli? Jestem pewna, że nie.
— To do ciebie nie należy. Co on myśli, a raczej co myśléć będzie, to rzecz moja i pani Kowalskiej.
— Ciekawam bardzo dlaczego pani Kowalska tak się zajmuje moim losem?
— Bo jest moją serdeczną przyjaciółką. Przyrzekła mi, że znajdzie dla ciebie partyę i znajdzie.
— Lepiej żeby pomyślała o losie własnej córki.
— Antosia jest jeszcze bardzo młoda.
— Istotnie. Wiem coś o tem. Dzieckiem będąc widywałam tę Antosię jako już dorosłą pannę.
— Daj pokój! Co ci do tego? Czy uważałaś, że ten pan Ignacy jest wcale nie brzydki, nawet gdy mu się dobrze przypatrzyć, to wydaje się przystojny.
— A żeby go obserwować przez lornetkę odwróconą, to można by sądzić, że się widzi cud piękności! Ale szczerze mówiąc, pomiędzy wczorajszymi naszymi gośćmi nie brylował. Byli przystojniejsi.
— Ciekawam kto? Może ten pan Julian, który o mało lampy nie rozbił.
— Ano i pan Julian wcale gładki chłopiec... tańczy ślicznie.
— Aplikant! — wtrąciła mama z pogardliwym uśmiechem.
— Ja też nie mówię o jego stanowisku.
— Ale wyszłabyś za niego?
— Nie wiem, zdaje mi się, że nie.
— Przynajmniej raz odezwałaś się rozsądnie. Pamiętaj o tem, Franiu, że nie ma większego głupstwa, jak wychodzić zamąż za człowieka bez pozycyi.
— Eh, moja mamo, dlaczego mama ciągle mówi o zamążpójściu? Jabym pragnęła pobyć jeszcze jakiś czas w domu, przy mamie. Alboż mi tu źle? Mama mnie kocha, czas schodzi nam wesoło.
— I to prawda... ale o przyszłości zawczasu myśléć należy!
— Wie mama, że ślicznie się wczoraj zabawiłam, i nie podziękowałam dotychczas — rzekła całując ręce matki — doprawdy jestem niewdzięczna!... Przecież miałam, dzięki mamie tyle przyjemności... zabawa, śpiew...
— Podobał ci się, jak uważam.
— Śpiew? przecież wiadomo mamie, że przepadam za muzyką.
— Ja myślę, że śpiewak bardziej cię zajął niż śpiew.
— Żartuje mama — odrzekła Frania — spuszczając oczy, a jednocześnie twarz jej oblała się gorącym rumieńcem.
— Nie odpowiadasz na pytanie.
— Cóż mam odpowiedziéć? Mama wie, że lubię śpiew i muzykę.
— Tak. Kształciłam przecież twój talent, nie szczędząc wydatków. Mogę powiedziéć, że od ust sobie odejmowałam byle za lekcye zapłacić. Panna Matylda, sławna przecież nauczycielka, brała po trzy ruble na miesiąc, a potem stary Miller,