Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ja chcę? owszem powiem co chcę, tylko nie nacieraj tak ostro. Oczy ci błyszczą jak kotowi, zaczerwieniłeś się. Fe! kolego, kto widział żeby się tak zapalać? Możesz dostać z takiego wzruszenia apopleksyi...
— Dostań jej ty wpierwej!
— Nie unoś się, bądź zimny. Ja drogo nie żądam. Wypruj z kieszeni liścik zastawny ziemski, litera A. wiesz, taki najpiękniejszy, z arkuszem kuponowym.
— Zwaryowałeś!
— Jestem przy najzdrowszych zmysłach.
— Nie dam tyle.
— Jak ci się podoba.
— Gdybym choć te dokumenty widział, miał je w ręku, ocenił co są warte.
— Nie pokażę, dopóki nie zapłacisz. Dopiero jak schowam pieniądze do kieszeni, wtenczas pogadamy.
— Nie wierzysz mi?! Słowo uczciwości daję, mało ci? więc słowo honoru, a to przecież wielkie słowo.
— Tak niewielkie, że nawet żaden szewc na świecie nie zrobiłby mi za nie pary butów.
— Słuchaj, a jeżeli ja nie mam tyle pieniędzy...
— Fałsz; masz znacznie więcej. Uchodzisz za bardzo bogatego człowieka. Wszyscy o tem wiedzą.
— Dajmy na to; ale mogę nie miéć przy sobie. Przecież wiesz o tem, że kto ma jaki kapitalik to go w kieszeni nie nosi.
— To pojedź do domu i przywieź.
— Dobrze. Pojadę i przywiozę za tydzień, ale warunek, że przez ten czas nie będziesz wchodził w pertraktacye z inną stroną.
— To zależy...
— Od czego, u kroć sto tysięcy!
— Zimnej krwi, kochany panie, zimnej krwi. Czekanie zależy od zadatku. Ja jestem, jak widzisz, biedak wynędzniały, wygłodniały, prawie obdarty, więc zobowiązywać się do czekania nie mogę. Zrobię z tobą to dobrze, trafi się co innego, zrobię z innym.