Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znalazłem...
— Gdzież?
— Aj, aż na Starem Mieście. Mieszka u szewca. Co ja się nalatałem! już nóg nie czuję. Na moje sumienie.
— Numer?
— Przepraszam pana, ja potrzebuję wpierw dostać rubla.
— Nie wierzysz?
— Co ja winien? teraz takie czasy. Brat bratu nie wierzy, a ja pana mam honor pierwszy raz w mojem życiu oglądać.
— Mądryś ty, ale i ja nie głupi. Nie dam rubla, aż go zobaczę.
— Ma pan recht, ja sam tak miarkowałem. Pan da rubla i ja go zaraz przyprowadzę, on jest na ulicy. Pan się boi? Za co się pan boi? Mnie tu wszyscy znają, gospodarz mnie też zna.
— A nie łżesz?
— Fe, co pan mówi? w naszym procederze też jest uczciwość...
— Masz — rzekł Marcinkowski, dając żydowi podarty papierek.
— Dziękuję, za minutkę pan go zobaczy.
Z temi słowy żydek wybiegł, a za chwilę powrócił, prowadząc za sobą młodego człowieka w zniszczonym, wyszarzanym paltocie.
— Czy ten sam? — zapytał żydek.
— Ten — odrzekł pan Marcinkowski — dziękuję.
— Polecam się łaskawej pamięci — rzekł żyd cofając się.
Młody człowiek z drwiącym uśmiechem na ustach, patrzył na Marcinkowskiego.
— Szanowny kolega — rzekł — raczył mnie szukać?
— Kosztowało mnie to rubla.
— Phi! nie wiedziałem, że aż tyle warta jest przyjemność oglądania mego oblicza. Żebym miał więcej takich amatorów, tobym się od jutra zaczął pokazywać za biletami, jak nieboszczka miss Pastrana.
— Szukałem cię u adwokata, u którego pracowałeś dawniej, ale w tym domu już nie ma kancelaryi.
— Czy szanowny kolega przyjeżdża z księżyca?
— Cóż za głupie pytanie?
— Nie bardzo. Wiesz przecież co się działo przez dwa lata, jakie wszędzie są zmiany.
— Wiem, siadaj.
— Niby do czego?
— Jakto?
— Bo jeżeli do piwa to nie. Jestem jeszcze na czczo i prawdopodobnie byłbym tak do wieczora, gdyby nie ów pan z prowincyi, o którym mówił żydek, że ma do mnie pilny i ważny interes.
— Więc cóż?
— A to, że ja mam zwyczaj przyjmować interesantów dopiero po obiedzie; ma się rozumiéć, o ile ci interesanci kupią mi obiad.
— A jeżeli ja nie mam do tego skłonności?
— W takim razie pożegnam pana... bywaj zdrów i niech ci się dobrze powodzi.
— Czekaj.
— Aha... wchodzimy na drogę komplanacyi, to dobrze.
— Ile kosztuje obiad w tej norze?
— Zapytaj o to tej pięknej blondynki. Możesz jej mówić po imieniu, zowie się Michalinka, znam ją jak zły grosz.