Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę, bardzo proszę i dlaczego? Boże! dlaczego? Dla jakiego głupiego, dziecinnego kaprysu!
— O mamo!
— Nie podobał ci się Marcinkowski, bo łysy... ależ nie chcesz pamiętać o tem, że prędzej czy później, każdy taki będzie. To tylko różnica czasu. Znałaś nieboszczyka Kowalskiego?
— No, znałam.
— Łysy był, jak cię z duszy kocham, jak melon był łysy, a trzeba ci wiedziéć, że kiedy się żenił miał czuprynę na podziw. Byłam przecież na ślubie, a jeżeli mi nie wierzysz to poproś pani Kowalskiej, niech ci pokaże jego portret.
— Wierzę mamo, wierzę.
— Więc cóż więcej możesz Marcinkowskiemu zarzucić? Powiesz, że małomówny, ale czy na to kobieta wychodzi zamąż, żeby rozmawiała z mężem? Co, o czem będziesz z nim rozmawiała? Oto dziś na obiad rosół i pieczeń, jutro barszcz i kotlety, pojutrze krupnik i zrazy, to cała rozmowa męża z żoną.
— Zajmująca istotnie.
— Czego chcesz? czy ma klęczyć przed tobą i mówić, że cię kocha, że się zastrzeli, albo powiesi z miłości, że bez ciebie żyć nie może?... Kiedy to wszystko nieprawda. Ani się zastrzeli, ani powiesi, może żyć bez ciebie bardzo wygodnie, może wygodniej niż z tobą, bo nie będzie miał na karku jasnej pani, grymaśnicy, która sama nie wie co chce i do czego dąży.
— Niech więc żyje wygodnie i szczęśliwie sam, niech używa swoich bogactw i dostatków, ja mu nie zazdroszczę.
Pani Janowa rozżalała się coraz bardziej i z każdym dniem przykrzejszą się stawała, z powodu trosk i zmartwień. A tych nie brakło.
Nie było roboty, a więc i dochodów, częstokroć na opędzenie pierwszych potrzeb życia brakowało.
Z początku pani Janowa pozbyła się kilku sztuk kosztowności pozostałych z lepszych jeszcze czasów i sądziła, że za pieniądze z tego źródła otrzymane zdoła przetrzymać czas ciężki, ale pieniądze wyszły a czas się nie zmienił. Duża szafa mahoniowa poszła na łup handlarzy. Pani Janowa opłakała ją rzewnemi łzami. Po szafie przyszła kolej na ładny garnitur mebli, na lustro jedno i drugie, ale utrata tych sprzętów, pamiątek lepszych czasów nie robiła już na biednej wdowie takiego wrażenia. Człowiek ma to w swoim charakterze, że się prędko do wszelkch rozkoszy życia przyzwyczaja.
Szczupłe mieszkanko stawało się coraz bardziej przestronem. Zdawało się, że maleńkie pokoiki dziwnym jakimś sposobem powiększyły się i rozszerzyły. Swobodniej można się było w nich poruszać.
Marcinkowski odwiedził raz panią Janową. Rozejrzał się po kątach, łypnął oczami raz i drugi i zaraz zmiarkował co się święci.
— Tak tu teraz przestrono — rzekł. — Osobliwość! Dawniej to mieszkanie zdawało mi się daleko mniejszem.
— Istotnie — tłomaczyła się pani Janowa — było trochę ciasno, usunęłam więc niepotrzebne graty na strych i teraz jest nam o wiele swobodniej.
— Aha, na strych — powtórzył — czy to aby dobrze, pani dobrodziejko!
— Dlaczego nie ma być dobrze.
— Mogą się meble uszkodzić.