Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umrę moja żona będzie miała czem łzy ocierać, jak panią dobrodziejkę szanuję.
Pani Janowa zamyśliła się, Marcinkowski dalej rzecz swoją prowadził:
— Niechże pani uważa szczerość mego serca. Przed ślubem dam zapis formalny przed regentem na dziesięć tysięcy.
— Dziesięć tysięcy!
— Powiada pani, że mało?
— Mój Boże, ja nic nie powiadam, słucham co pan mówi.
— Zapiszę dwanaście. Mam akurat taką sumę ulokowaną na pierwszym numerze. Murowana suma, słowo uczciwości! Zresztą wie pani dobrodziejka, że nie mam zwyczaju byle jak pieniędzy lokować. Skoro daję, to wiem komu mam dać i na jaką ewikcyę... Otóż te dwanaście tysięcy poprostu zceduję na rzecz panny Franciszki, a powtarzam, że w razie gdybym, panie dobrodzieju, zeszedł z tego świata bezpotomnie, zapiszę jej cały majątek jaki posiadam i ewentualnie w danej chwili posiadać będę. Oto pani dobrodziejko, moje szczere, najszczersze intencye. Ofiaruję pannie Franciszce wszystko co posiadam: serce i majątek, nie rachując głowy, o której czy co warta niech się pani dobrodziejka zapyta pierwszego lepszego adwokata. Teraz oczekuję decyzyi pani dobrodziejki.
— Decyzya, panie, nie ode mnie zależy, muszę pomówić z córką. Właśnie mam zamiar zaraz ją poprosić i przedstawić jej pańskie intencye.
— W mojej obecności?
— No tak.
— A nie, nie pani dobrodziejko, lepiej będzie jak ja sobie ztąd pójdę, a pani pomówi z panną Franciszką w cztery oczy.
— Dlaczego?
— Bo widzi pani, takie młode panienki miewają swoje fantazye. Przy mnie gotowa powiedziéć naumyślnie że nie, na przekorę, choćby nawet później miała tego żałować, a z matką mówić będzie szczerze, posłucha perswazyi, zastanowi się lepiej, rozważy, coś, tego... Pójdę więc, a jutro zgłoszę się po odpowiedź.
— Jak pan sobie życzy.
— W ręce pani dobrodziejki składam mój los. Odwdzięczę, będę dla pani dobrym synem, słowo uczciwości.
Wyszedłszy od pani Janowej. Marcinkowski był pewny wygranej. Podziwiał sam siebie, zkąd zdobył się na tyle energii i wymowy. O skutku wcale nie wątpił, a sukcesyę po starym dziwaku, dziadku Frani, uważał już za swoją niezaprzeczoną własność.
Pani Janowa na razie była jakby oszołomiona temi oświadczynami, chociaż spodziewała się ich, nie sądziła wszakże, że stary dependent będzie tak skory do zapisu i tak hojny. Dwanaście tysięcy! toż to dla biednej dziewczyny majątek, los... o jakim nigdy nawet nie marzyła.
Frania weszła do pokoju, poważna i blada, oczy miała zaczerwienione, jak gdyby od płaczu.
— Moja duszko — odezwała się pani Janowa — właśnie chciałam cię szukać i rozmówić się z tobą. Przyszłaś, tem lepiej. Usiądź tu obok mnie, kochanie, i pomówmy. Tylko co wyszedł ztąd Marcinkowski... Powtórzę ci co do mnie mówił.
— To zbyteczne, moja mamo, byłam w sąsiednim pokoju i słyszałam wszystko, ani jeden wyraz nie był dla mnie stracony.
— Słyszałaś? i cóż na to mówisz, droga Franiu.