Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiesz pan, od czasu jak Alfons zaczął bywać dużo się zmieniło na gorsze.
Marcinkowski westchnął.
— To źle — rzekł — to bardzo źle. Powiada pani, że usposobienie matki zmieniło się dla mnie.
— Niby żeby zupełnie, to nie. Owszem o ile mogę zmiarkować, to pani Janowa zawsze szanuje pana bardzo, nawet lubi o panu mówić, ale to już nie to co dawniej, oj, co nie to nie! Co się zaś tyczy panny...
— Mnie się zdaje, że tu zdanie matki dużo więcej znaczy.
— Jesteś pan w błędzie i doprawdy, jeżeli nam nie idzie wszystko po myśli, to sam pan sobie powinieneś winę przypisać.
— Ja?!
— A naturalnie. Niby to się pan starasz o Franię, a nie rozmawiasz z nią, nic bowiem nie nadskakujesz.
— Ależ przeciwnie, rozmawiam, owszem, nawet dużo rozmawiam.
— Wybacz pan, ale... przecież ja słyszałam te rozmowy, w taki sposób nie bawi się panien.
— A więc? czy powiedziałem co niegrzecznego, albo niewłaściwego?
— Tego nie mówię, ale cóż to za przedmiot do rozmowy z panną, opowiadanie o jakichś tam kontraktach lub sprawach sądowych.
— Sama pani mówiła i radziła, żebym opowiadał najciekawsze rzeczy.
— Ha! ha! mój panie Marcinkowski, straszuie z pana jeszcze młody konkurent. Czy pan nigdy w życiu nie starałeś się jeszcze o pannę?
— Bóg strzegł, pani dobrodziejko, po raz pierwszy dopiero trafia mi się takie nieszczęście.
— Nie bluźniłbyś, mój panie! Cóż to za nieszczęście konkurować o młodą i ładną panienkę.
— Gdy powodzenia nie ma...
— Odrazu pan chcesz powodzenia! Trzeba pochodzić trochę, postarać się.
— Droga, szanowna pani, proszę mnie nauczyć co mam robić? Wykonam wszystko co do joty, co pani tylko rozkaże.
Pani Kowalska przybrała minę poważną.
— W innych okolicznościach — rzekła — możnaby rzecz tę zostawić czasowi i nie naglić. Frania jeszcze młodziutka a i panu niewiele na tem zależy, czy się ożenisz za pół roku, czy za rok.
— Otóż zależałoby.
— Tak, no to tembardziej teraz. W tej chwili, mój panie, trzeba działać ostro i z całą energią. Ja biorę na siebie matkę, ale co się tyczy panny...
— Niech i ją pani weźmie na siebie, będę umiał znać się na rzeczy.
— Dziwny pan jesteś człowiek, żądasz rzeczy niepodobnych. Podjąć się tego nie mogę.
— Więc?
— Samemu działać trzeba. Dziś, jutro, aby nie zwłócząc idź pan tam. Ubierz się elegancko, szykownie. Wartoby też zanieść ładny bukiet, albo pudełko cukrów, zaprosić panie do teatru, nadskakiwać, starać się jednem słowem. Czy trzeba pana tego uczyć?
— Nie wiem jak mi to pójdzie.
— Co nie ma pójść, tylko śmiało, uszy do góry?
— Widzi pani dobrodziejka, ja nie mam w takich rzeczach ani obycia, ani praktyki, a tamten... Ha! żeby tamtego nie było...
— To też odsadzić go, odsadzić jak kota od mleka. Bądźże pan mężczyzną.
— Będę — powtórzył jak echo Marcinkowski, z silnem postanowieniem, że złotego jabłka nie da