Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młody człowiek spojrzał prosto w oczy mówiącej.
— Łaskawa pani — rzekł — każdy człowiek ma marzenia swoje i zamiary, więc i ja mam je także. Jakie one są, do czego zmierzają, o tem wie tylko Bóg i kilku najbardziej zaufanych moich przyjaciół, że pani nie są one znane, to więcej niż pewno.
Pani Kowalska przygryzła wargi.
— Hm! — rzekła — skryty z pana człowiek, ale ludzie coś wiedzą, domyślają się może.
— Wątpię.
— Proszę pana — pytała dalej niezrażona inkwizytorka — czy to prawda, że hrabia z Polanowa ma jakieś wielkie zmartwienie, że siostra jego wyjeżdża za granicę, podobno na bardzo długo, a może i na zawsze.
— Nic o tem nie wiem, proszę pani, nie byłem w kraju przez parę miesięcy, a przez ten czas mogło się Bóg wie co porobić.
— Pan za granicą był?
— Tak.
— Lubi pan podróżować, jak widzę.
— Dlaczego nie miałbym lubić? Podróże bywają niekiedy bardzo przyjemne i zajmujące.
— Ale kosztowne bardzo.
— To też, kto nie ma za co, ten nie podróżuje.
— Chodźmy — rzekła pani Janowa — kiedy pan Alfons był łaskaw przyjąć zaproszenie, to śpieszmy.
Panie wstały.
Pan Alfons szedł obok Frani, panie o kilka kroków za nimi.
— Uważała, pani droga — szepnęła pani Kowalska — jak się wykręcał i jak miną nadrabiał.
— I ostatecznie nie powiedział nic.
— Powie, droga pani, wszystko powie, wyśpiewa. Przy obiedzie wezmę ja się ostro do niego. Nie wykręci się sianem. Ah! moja pani, nie z takimi ja już miałam do czynienia!
Alfons nie domyślając się, jakie plany snuła pani Kowalska, szedł obok Frani, śmiejąc się i rozmawiając wesoło.
— Czy nie tęsknił pan podczas podróży do rodzinnych kątów? — pytała Frania.
— Nie miałem czasu, proszę pani, zresztą wiedziałem, że niedługo powrócę.
— Pocieszyć tych, którzy tęsknili po panu. Nieprawdaż?
— A któż miał tęsknić? Niemam dotychczas ani kochającej żony, ani dziatek, ani narzeczonej, ani nikogo... nikogo.
— Żarty.
— Zapewniam panią, że prawda. Szczera prawda.
— A jednak...
— Co, pani?
— Mówią, że był ktoś, kogo pański wyjazd zasmucił.
— Tu? w mieście?
— O nie, na wsi. Podobno jakaś bardzo piękna.
— Królewna z bajki.
— Istotnie coś w tym rodzaju. Mieszka w pałacu, niby w zamku zaklętym, błądzi samotna w cieniu wielkich drzew parkowych, wzdycha, płacze.
— Po mnie?
— A tak.
— Z pewnością nie tak; powtarzam pani, że literalnie nie mam nikogo, chyba moja stara gospo-