Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o wszystkiem, spenetruje, wyszpera... Nie ma takiej rzeczy, któraby przed nią ukryć się mogła.
Panna Franciszka rozśmiała się.
— W takim razie — rzekła — nie umiem sobie wyobrazić, co mogła mówić o panu Alfonsie, skoro nic o nim nie wie.
— Ależ nie! powiadam ci, że wie i bardzo dużo nawet, tylko nie może dojść co robił za granicą.
— Więc był za granicą?
— A jakże! po śmierci rodziców dostał, jak ci mówiłam, maleńki kapitalik. Nie wiele tam tego było, ale było. Inny na jego miejscu kupiłby sobie domek na przedmieściu, albo umieścił pieniądze na procent, a sam poszedłby na aplikacyę, jak wszyscy młodzi ludzie z naszej sfery. Inny powiadam, ale nie taki cudak...
— Czyż to zbrodnia, że nie szukał karyery tam gdzie jej wszyscy szukają?
— Nie zbrodnia, ale dziwactwo, a co więcej trwonienie grosza. Proszę cię, moja Franiu, to tylko magnaci mogą sobie pozwalać na takie zbytki...
— Może jeździł dla edukacyi, dla kształcenia się.
— Boże wielki! czyż po to aż za granicę trzeba jeździć!? Skończył tu szkoły, ma patent, nawet jak mówią bardzo dobrze się uczył, więc czegóż mu więcej było potrzeba? Czegoby go tam więcej nauczono? Pani Kowalska mówi, że za granicą także nie ma więcej klas jak siedm. Nie, moja Franiu, nie! nie o edukacyę mu chodziło, ale o zbytki. Złapał parę tysięcy i nie wiedział co robić z niemi.
— A w jakich krajach bywał?
— Spytaj się raczej w jakich nie bywał! W Niemczech, proszę cię, w Paryżu, podobno nawet w Rzymie! Tego jednego to mu zazdroszczę co prawda.
— Musi zapewne mówić kilkoma językami.
— Spodziewam się! ale i pod tym względem jest utracyusz.
— Utracyusz?
— Naturalnie. Inny na jego miejscu dawałby lekcye i miał z tego kawałek chleba, ale jemu się nie chce. Majątek po rodzicach zmarnował, języki marnuje i przekonasz się, że nic z niego nie będzie. Pani Kowalska ciągle to powtarza, jak cię kocham.
— A z czegóż żyje pan Alfons?
— Doprawdy nie wiem. Podobno daje lekcye muzyki, ale ma ich nie wiele.
— Eh, musi on jednak miéć jakieś zajęcie, a nawet i duże. Pewna tego jestem.
— Ty?
— Tak, mamo.
— Ciekawam bardzo zkąd ta pewność?
— Sam mi mówił wczoraj, że ma bardzo mało wolnego czasu, więc...
— Aha, toś się z nim wdawała w dłuższą rozmowę?! Winszuję, tego tylko jeszcze brakowało!
— Jakże mama chce, był u nas, więc rozmawiałam z nim, zdaje się, że to jest całkiem naturalne.
— Był! także mi argument! Wielka rzecz że był, ale powinnaś się zastanowić dlaczego był!
— Dlatego, że go proszono.
— Tak, istotnie, prosił go pan Marcinkowski, ale to nie znaczy, że prosił go do rozmowy.
— Do czegóż więc?
— Do tańca, powiadam ci, że do tańca tylko. Potrzeba było młodzieży więc się prosiło młodzież, a ty zaraz w gawędy, w dyskursy! Do czego to podobne! Co tobie do tego, czy on ma czas, czy