Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —

— Bo jestem aż nadto pewny, że żydówka najdalej jutro będzie już na kierkucie.
— Bądź co bądź, doktorze, obecność nowego kolegi zrobi ci pewną różnicę w praktyce.
— Mnie to bardzo nie martwi, a nawet, jeżeli mam prawdę powiedzieć, nie obchodzi. Nie jestem ja bogaty, nie jestem nawet zamożny — ale to co mam wystarczy mi na chleb do samej śmierci, a nawet będę mógł jeszcze coś dzieciom zostawić. Wierz mi panie sędzio, że czy będę miał kilka rubli więcej, albo mniej dziennego dochodu — to mnie już nie zmartwi... ale jest inna rzecz przykra i ta rzeczywiście boli.
— Cóż mianowicie?
— Ha cóż, mój sędzio, to, że jeszcze żyjemy, jeszcze pracujemy i jeszcze możemy być pożyteczni — a tu — już zjawiają się kandydaci na nasze stanowiska, już dają nam do zrozumienia żeśmy zacofani, starzy, niedołęgi — że powinniśmy ustąpić. Ach! boli to, boli, tem bardziej, gdy sami wiemy najlepiej że to nieprawda, fałsz! że mamy jeszcze siły i chęci...
— Masz słuszność doktorze, masz słuszność, ale panu jeszcze pół biedy... w takim zawodzie specyalnym konkurencya jest naturalnym objawem. Ale my!
— Prawda, prawda... panie sędzio. Ten stary postrzeleniec major słusznie mówi żeśmy doczekali psich czasów! Bardzo słusznie, bo gorzej chyba już być nie może.
— Niestety, powtarzamy to codzień, a jednak gorzej i gorzej jest wciąż. Grunt się nam z pod nóg usuwa, giniemy...
Nadejście regenta przerwało tę rozmowę. Był to człowieczek krępy, korpulentny, nizki — odznaczał się spokojem i małomównością.